Inspiracja czy kradzież?
Poruszając się w tematyce tatuażu, w sieci czy w realu, mogliście natknąć się na kontrowersyjny i wzbudzający sporo emocji temat – kradzież tatuażu. Kradzież, sama w sobie jak wiadomo budzi oburzenie i sprzeciw. I co ważne, nie tylko tych, których kradzież dotyka, ale również tych, którzy stają w obronie pewnych wartości. Kradzież tatuażu, to zasadniczo kradzież własności intelektualnej, niektórzy również mówią, że to kradzież czegoś osobistego.
Jednak, własność intelektualna, to dość zawiła sprawa.
W kontekście ogólnym: na pewno słyszeliście kiedyś o ''brawurowej'' akcji polcji, która schwytała ''szkodliwego przestępce'', czyli pryszczatego siedemnastolatka, który pobierał nielegalnie pliki na komputer. Piractwo to kradzież, prosta piłka, można by rzec. Otóż, paradoksalnie, nie jest tak. Na Uniwersytecie Warszawskim, każdy pierwszoroczny student musi przejść przez kurs z ''własności intelektualnej''. Mając to szczęście, że studiuję w Instytucie Filozofii, trafiłam na wykładowce wolnomyśliciela, który prowadząc kurs, obalił przed nami parę mitów, a propos ''własności intelektualnej''. Było to jakiś czas temu, więc poproszę Was o wybaczenie, że nie opowiem o kwestii arcyszczegółowo. Również, forum o tatuażu może nie być najodpowiedniejszym miejscem, by zanudzać Was detalami prawno-ideowymi kwestii. Jednak jeśli kogoś wątek zaciekawi, to zapraszam do szukania informacji w internecie. Możecie też pisać do mnie, mogę wtedy odnaleźć przez portal UW wykładowce i być może zdobyć jakieś materiały.
Dobrze pamiętam, że sam porównał obowiązek przejścia przez kurs ''własności intelektualnej'' do propagandowania studentów w czasie PRL-u. Z tą tylko różnicą, że zmienił się ustrój ekonomiczno-polityczny, czy też ''układ'' (teraz politycy trzymają z korporacjami i ogólnie z tymi, co trzymają pieniądz), więc zamiast Ekonomi socjalistycznej mamy do czynienia z ideologizacją studentów w taki sposób, aby nie uprzykrzali oni życia wielkim wydawcom czy koncernom muzycznym itp. ściągając pliki na komputer. Bo, warto zaznaczyć, to oni zbierają najwięcej kasy za sprzedaż, nie artyści. Oczywiście, samemu twórcy z całą pewnością należy dać zarobić za wytwarzanie konkretnej rzeczy, czy to materialnej, czy usługi, czy intelektualnej. Natomiast w związku z tym, że zasoby kulturowe ów twórca dostał niejako od swych poprzedników jako dorobek przekazywany za pomocą wszelakich mediów, to trudno tu mówić o stricte ''własności'', czy staniu ''posiadania'' przez twórcę konkretnego wycinka kultury, jakim jest jego praca czy dzieło... skoro sam posiłkował się tyloma innymi źródłami... Ja sama jestem zdania, że na pewno należy oddać twórcom, artystom etc. co ich przede wszystkim za wyrobienie rzemiosła oraz indywidualnego stylu. I to można bardzo prosto odnieść do sztuki tatuażu.
Co jednak z konkretnymi wzorami?
Czy nie jest krzywdzące, jeśli osoba czy tatuator we własnej ''wenie'' twórczej wymaluje cudowny, czy zaje****y wzór, a ktoś po prostu go użyje w sposób nie uzgodniony z tą osobą? Treść wykładu, o którym mówię na pewno prowokuje do myślenia antysystemowego.
Ale czy nie uderza on w twórców indywidualnych właśnie? Mnie do napisania tego krótkiego artykułu sprowokował ten filmik.